czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział czternasty. - koniec części pierwszej.

Tydzień później, Justin zaczyna zachowywać się strasznie dziwnie. Moje tabletki nadal giną, ale ja nie poruszam z nim tego tematu. Nie mam pojęcia, co go tak strasznie uszczęśliwia. Zrobiłam test ciążowy, jednak wynik był negatywny. Sama już nie wiem, czy zrobiłam go poprawnie. Cóż. Wolę nie wiedzieć. Dzisiejszego poranka, jedziemy z Justinem na zakupy. Chcemy wyręczyć w tym jego gosposię. A poza tym, Justin dał jej trochę wolnego, więc musimy radzić sobie sami. Stoimy z Justinem w łazience, przy dwóch umywalkach, szorując zęby. Co jakiś czas nasze spojrzenia się krzyżują. Jest to dla mnie bardzo intymny, jak i rodzinny akt. Zdecydowałam się na parę luźnych, poszarpanych jeansów, czarny t-shirt i modne klapki, które sprezentowała mi moja matka. Włosy związuję w kucyk i nakładam delikatny makijaż. Justin czeka na mnie w kuchni. Ujmuje delikatnie moją dłoń. Po chwili wychodzimy. Dziś mogę ja prowadzić i czuję się bardzo usatysfakcjonowana. To tak, jakbym ja mogła dzisiejszego dnia dominować w tym związku. Z reguły tak nie jest.
- O czym myślisz? - pytam Justina, gdy jego usta wyginają się w szerokim uśmieszku. Co się z nim dzieje, do jasnej cholery. Intensywnie mi się przygląda.
- O tym, jak bardzo cię kocham, aniołku. - odparowuje, głaszcząc moje kolano. Rozpływam się pod wpływem jego dotyku. Obawiam się, że mogę spowodować przez to wypadek. Och, mój słodki Justin. Moje serce jest przez niego kompletną papką.
- Ja też cię kocham. - odpowiadam, wychwytując jego zadowolone spojrzenie. Co jest grane? Czy ktoś mi może powiedzieć? W ciągu piętnastu minut docieramy do centrum handlowego, w którym jest największy supermarket w całym Nowym Jorku. Justin pcha koszyk i wygląda, co najmniej dziwnie. Nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić wielkiego biznesmena na zakupach. Śmieję się w duchu, rejestrując ten obraz w pamięci. W supermarkecie kupujemy tonę zdrowego jedzenia, na prośbę Justina. W naszej lodówce nie może zabraknąć jogurtów i tym podobnych. Myślę, że on naprawdę zwariował. Nie pozwala mi kupować napojów gazowanych, tylko soki z owoców i wodę. Decyduje się również na nowy sokownik w pobliskim sklepie ze sprzętem AGD. Kiedy wracamy do domu, pod drzwiami czeka na nas dwóch nieznajomych mi mężczyzn i Lou, który jest wyraźnie zainteresowany nimi. Wzdycham cicho. Okazuje się, że są to koledzy Justina. Nigdy nikogo mi nie przedstawił, więc miałam prawo nie wiedzieć. Dopiero w środku się zapoznajemy. Jest to Alex i Jacob, przyjaciele ze studiów.
- Porywam ją na chwilę, jest mi bardzo potrzebna. - rzuca uradowany Lou i wyciąga mnie z penthouseu. - Potrzebuję twojej rady i gorącej kawy.
- W takim razie, chodźmy do Starbucksa. - oferuję, ujmując go pod ramię. Konsjerż żegna nas dziwnym uśmieszkiem. Jest to młoda kobieta, która prawdopodobnie podkochuje się w Justinie. Mam ochotę wystawić jej środkowy palec, czego oczywiście nie robię. Maszeruję dzielnie przy Lou. Jakieś dwie minut później, dzwoni szatyn.
- Włącz na głośnik. - mruczy z niezadowoleniem, a gdy już jest na głośnomówiącym, dodaje. - Lou, nie ciągaj nigdzie Natalie. Proszę, abyś wrócił z nią niedługo, okej?
- Justin, idziemy tylko do Starbucksa. - odpowiadam za mojego przyjaciela.
- Tak jest, pięknisiu. - chichocze Lou, a wtedy się rozłączam. To może zajść za daleko. Nie potrafię zrozumieć Justina, to jest dla mnie bardzo, bardzo dziwne.

*

Gdy budzę się następnego dnia, Justina nie ma. Musiał wyjść wcześniej do pracy, co oczywiście rozumiem. Ale źle jest zacząć poranek bez niego. Wzdycham, po czym powoli się przeciągam. Jest mi trochę niedobrze, ale to może dlatego, że wczoraj wypiłam z Lou za dużą ilość kawy. Po krótkim prysznicu, ubieram się szybko w dresy i luźny t-shirt. Słyszę, że ktoś wszedł do domu, więc natychmiast opuszczam sypialnię. Na przeciwko siebie widzę, jak zwykle piękną Samantę z...Chanel. Blondynka ma na sobie białe ubranie takie, jak noszą pacjenci w psychiatryku.
- Popatrz, Chan. - mamrocze z dezaprobatą Sam. - To ta mała dziwka, która odebrała nam Justina. Zemścimy się na niej?
- Sam, czego ty chcesz? - warczę. W tej chwili żałuję, że nie zabrałam z sypialni swojego telefonu. Nie potrafię stwierdzić, jakie emocje kierują Chanel. Jeśli była naprawdę zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, jest nafaszerowana lekami na uspokojenie, więc Sam może nią spokojnie kierować.
- Justin ci nie powiedział, że zamknął swoją byłą narzeczoną w psychiatryku? Ale ja ją stamtąd wyciągnęłam. Wiemy, że jesteś w ciąży.
- W jakiej ciąży? Nie jestem w żadnej cholernej ciąży. - krzyczę, czego od razu żałuję. Chanel podnosi głowę i patrzy na mnie wzrokiem żądnym mordu. Chce mi się płakać i nic poza tym. 
- Chanel, załatwimy ją? - pyta Samanta, a blondynka potulnie kiwa głową. Jęczę w duchu, cofając się szybko do sypialni. Ale nie jest mi to dane. Blondynka szybko mnie chwyta i przewraca tak, że uderzam głową i framugę drzwi. Ból od razu ogarnia moje ciało. Gdy ciągnie mnie do schodów, widzę smugę krwi, która pozostała na podłodze. Jęczę głośno z bólu. Chanel zatrzymuje się i podnosi mnie szybko z podłogi. Trochę kręci mi się w głowie, więc opieram się o poręcz przy schodach. Obawiam się tego, że mogą mnie przez nią przerzucić, więc zapieram się z całych sił. Sam unosi nogę i z kolana uderza mnie w brzuch. Kulę się i wypluwam odrobinę krwi. Osłaniam brzuch rękoma, a ona ponawia czynność. Teraz klęczę. Łzy mimowolnie wypływają mi z oczu. Sama nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Ale ledwo widzę przez słoną wodę. Modlę się w duchu, aby nagle Justin się zjawił, jednak on chyba na to nie reaguje. Nie ma tu nikogo, kto mógłby mi pomóc. Nie mam pojęcia, czym sobie na to zasłużyłam, nie zrobiłam nic, ani Chanel, ani Sam. Delikatnie ocieram palcami krew z warg i mimowolnie się krzywię, za co otrzymuję kolejne kopnięcie. Chanel ponownie mocno chwyta mnie za ramiona i stawia do pionu. Jeśli dalej tak pójdzie, to sama wypadnę przez tą cholerną balustradę. Nie mam sił stać na nogach, ale gdy upadnę, znowu mnie skopią.
- Jeszcze ci mało? - wrzeszczy Samanta, a ból rozrywa mi czaszkę. Płaczę głośniej. Niemalże wyję z bólu. Mam nadzieję, że niebawem nastąpi koniec. Ale wtedy jej pięść ląduje na moim policzku. Snuję się z jednej strony, na drugą. - Odpieprzysz się od Justina?
Nie odpowiadam. Nie mam siły. Martwię się tym, że gdy otworzę usta, znowu zacznę pluć krwią, a to nic miłego. Chanel chwyta mnie za włosy i sprowadza mnie do parteru, uderzając mną o podłogę. Moja głowa z hukiem obija się o kafelki. Jestem pewna, nie dam rady wstać.
- Odpowiedz, suko. - krzyczy Chanel. Ale ja jestem na pół zamroczona. Niewiele rzeczy do mnie dociera. Więc gdy obie zrzucają moje ciało z 24 schodów, nie czuję nic. Uderzam o marmurowe schody, ale nie czuję bólu. Słyszę tylko ich przeklęty śmiech, a po chwili krzyk Justina. Chociaż nie mam pewności, co do tego, czy to on. Znowu zalewam się krwią. Nie wiem, skąd teraz się bierze, ale spływa mi na powieki. Próbuję walczyć sama ze sobą, aby ich nie zamknąć, ale nic z tego. Na sam koniec uderzam o piękną, wyłożoną małymi kafelkami ścianę. Ktoś wciąga mnie delikatnie na swoje kolana i kołysze moim ciałem, prosząc, abym nie odpływała. Ale ja nie dam rady. Po prostu odpadam.

***
I tyle w tym temacie. Prawdopodobnie nie napiszę drugiej części, bo i tak nikt tego nie czyta. Pa. :(

4 komentarze:

  1. Jezu, ale sie dzieje o: ! Prosze pisz dalej! kochaaaam, Patix

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja to czytam ! ;) i jest to jedno z lepszych opowiadań jakie czytałam
    Nie kończ pisac proszę to jest genialne ^^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tez czytam! Wes tak sie nie robi chociaz to skoncz ;) jakos szczesliwie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja czytam i uwielbiam to.opowiadanie. zaczelam czytac dzis rano i.nie moglam sie oderwac od czytania nie moge doczekac sie.kolejnego rozdzialu. Jestes wspaniala :*

    OdpowiedzUsuń