wtorek, 30 grudnia 2014

NOWY BLOG.

http://just-let-me-love-you.blogspot.com/ - Od teraz jestem tu, mam nadzieję, że chociaż mała część Was zostanie ze mną. Zachęcam Was do czytania nowego opowiadania, mam na nie pomysł i na pewno nie zakończę go tak szybko. Piszcie, co myślicie o zwiastunie na nowym blogu. Życzę Wam udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku! :*

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział czternasty. - koniec części pierwszej.

Tydzień później, Justin zaczyna zachowywać się strasznie dziwnie. Moje tabletki nadal giną, ale ja nie poruszam z nim tego tematu. Nie mam pojęcia, co go tak strasznie uszczęśliwia. Zrobiłam test ciążowy, jednak wynik był negatywny. Sama już nie wiem, czy zrobiłam go poprawnie. Cóż. Wolę nie wiedzieć. Dzisiejszego poranka, jedziemy z Justinem na zakupy. Chcemy wyręczyć w tym jego gosposię. A poza tym, Justin dał jej trochę wolnego, więc musimy radzić sobie sami. Stoimy z Justinem w łazience, przy dwóch umywalkach, szorując zęby. Co jakiś czas nasze spojrzenia się krzyżują. Jest to dla mnie bardzo intymny, jak i rodzinny akt. Zdecydowałam się na parę luźnych, poszarpanych jeansów, czarny t-shirt i modne klapki, które sprezentowała mi moja matka. Włosy związuję w kucyk i nakładam delikatny makijaż. Justin czeka na mnie w kuchni. Ujmuje delikatnie moją dłoń. Po chwili wychodzimy. Dziś mogę ja prowadzić i czuję się bardzo usatysfakcjonowana. To tak, jakbym ja mogła dzisiejszego dnia dominować w tym związku. Z reguły tak nie jest.
- O czym myślisz? - pytam Justina, gdy jego usta wyginają się w szerokim uśmieszku. Co się z nim dzieje, do jasnej cholery. Intensywnie mi się przygląda.
- O tym, jak bardzo cię kocham, aniołku. - odparowuje, głaszcząc moje kolano. Rozpływam się pod wpływem jego dotyku. Obawiam się, że mogę spowodować przez to wypadek. Och, mój słodki Justin. Moje serce jest przez niego kompletną papką.
- Ja też cię kocham. - odpowiadam, wychwytując jego zadowolone spojrzenie. Co jest grane? Czy ktoś mi może powiedzieć? W ciągu piętnastu minut docieramy do centrum handlowego, w którym jest największy supermarket w całym Nowym Jorku. Justin pcha koszyk i wygląda, co najmniej dziwnie. Nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić wielkiego biznesmena na zakupach. Śmieję się w duchu, rejestrując ten obraz w pamięci. W supermarkecie kupujemy tonę zdrowego jedzenia, na prośbę Justina. W naszej lodówce nie może zabraknąć jogurtów i tym podobnych. Myślę, że on naprawdę zwariował. Nie pozwala mi kupować napojów gazowanych, tylko soki z owoców i wodę. Decyduje się również na nowy sokownik w pobliskim sklepie ze sprzętem AGD. Kiedy wracamy do domu, pod drzwiami czeka na nas dwóch nieznajomych mi mężczyzn i Lou, który jest wyraźnie zainteresowany nimi. Wzdycham cicho. Okazuje się, że są to koledzy Justina. Nigdy nikogo mi nie przedstawił, więc miałam prawo nie wiedzieć. Dopiero w środku się zapoznajemy. Jest to Alex i Jacob, przyjaciele ze studiów.
- Porywam ją na chwilę, jest mi bardzo potrzebna. - rzuca uradowany Lou i wyciąga mnie z penthouseu. - Potrzebuję twojej rady i gorącej kawy.
- W takim razie, chodźmy do Starbucksa. - oferuję, ujmując go pod ramię. Konsjerż żegna nas dziwnym uśmieszkiem. Jest to młoda kobieta, która prawdopodobnie podkochuje się w Justinie. Mam ochotę wystawić jej środkowy palec, czego oczywiście nie robię. Maszeruję dzielnie przy Lou. Jakieś dwie minut później, dzwoni szatyn.
- Włącz na głośnik. - mruczy z niezadowoleniem, a gdy już jest na głośnomówiącym, dodaje. - Lou, nie ciągaj nigdzie Natalie. Proszę, abyś wrócił z nią niedługo, okej?
- Justin, idziemy tylko do Starbucksa. - odpowiadam za mojego przyjaciela.
- Tak jest, pięknisiu. - chichocze Lou, a wtedy się rozłączam. To może zajść za daleko. Nie potrafię zrozumieć Justina, to jest dla mnie bardzo, bardzo dziwne.

*

Gdy budzę się następnego dnia, Justina nie ma. Musiał wyjść wcześniej do pracy, co oczywiście rozumiem. Ale źle jest zacząć poranek bez niego. Wzdycham, po czym powoli się przeciągam. Jest mi trochę niedobrze, ale to może dlatego, że wczoraj wypiłam z Lou za dużą ilość kawy. Po krótkim prysznicu, ubieram się szybko w dresy i luźny t-shirt. Słyszę, że ktoś wszedł do domu, więc natychmiast opuszczam sypialnię. Na przeciwko siebie widzę, jak zwykle piękną Samantę z...Chanel. Blondynka ma na sobie białe ubranie takie, jak noszą pacjenci w psychiatryku.
- Popatrz, Chan. - mamrocze z dezaprobatą Sam. - To ta mała dziwka, która odebrała nam Justina. Zemścimy się na niej?
- Sam, czego ty chcesz? - warczę. W tej chwili żałuję, że nie zabrałam z sypialni swojego telefonu. Nie potrafię stwierdzić, jakie emocje kierują Chanel. Jeśli była naprawdę zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, jest nafaszerowana lekami na uspokojenie, więc Sam może nią spokojnie kierować.
- Justin ci nie powiedział, że zamknął swoją byłą narzeczoną w psychiatryku? Ale ja ją stamtąd wyciągnęłam. Wiemy, że jesteś w ciąży.
- W jakiej ciąży? Nie jestem w żadnej cholernej ciąży. - krzyczę, czego od razu żałuję. Chanel podnosi głowę i patrzy na mnie wzrokiem żądnym mordu. Chce mi się płakać i nic poza tym. 
- Chanel, załatwimy ją? - pyta Samanta, a blondynka potulnie kiwa głową. Jęczę w duchu, cofając się szybko do sypialni. Ale nie jest mi to dane. Blondynka szybko mnie chwyta i przewraca tak, że uderzam głową i framugę drzwi. Ból od razu ogarnia moje ciało. Gdy ciągnie mnie do schodów, widzę smugę krwi, która pozostała na podłodze. Jęczę głośno z bólu. Chanel zatrzymuje się i podnosi mnie szybko z podłogi. Trochę kręci mi się w głowie, więc opieram się o poręcz przy schodach. Obawiam się tego, że mogą mnie przez nią przerzucić, więc zapieram się z całych sił. Sam unosi nogę i z kolana uderza mnie w brzuch. Kulę się i wypluwam odrobinę krwi. Osłaniam brzuch rękoma, a ona ponawia czynność. Teraz klęczę. Łzy mimowolnie wypływają mi z oczu. Sama nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Ale ledwo widzę przez słoną wodę. Modlę się w duchu, aby nagle Justin się zjawił, jednak on chyba na to nie reaguje. Nie ma tu nikogo, kto mógłby mi pomóc. Nie mam pojęcia, czym sobie na to zasłużyłam, nie zrobiłam nic, ani Chanel, ani Sam. Delikatnie ocieram palcami krew z warg i mimowolnie się krzywię, za co otrzymuję kolejne kopnięcie. Chanel ponownie mocno chwyta mnie za ramiona i stawia do pionu. Jeśli dalej tak pójdzie, to sama wypadnę przez tą cholerną balustradę. Nie mam sił stać na nogach, ale gdy upadnę, znowu mnie skopią.
- Jeszcze ci mało? - wrzeszczy Samanta, a ból rozrywa mi czaszkę. Płaczę głośniej. Niemalże wyję z bólu. Mam nadzieję, że niebawem nastąpi koniec. Ale wtedy jej pięść ląduje na moim policzku. Snuję się z jednej strony, na drugą. - Odpieprzysz się od Justina?
Nie odpowiadam. Nie mam siły. Martwię się tym, że gdy otworzę usta, znowu zacznę pluć krwią, a to nic miłego. Chanel chwyta mnie za włosy i sprowadza mnie do parteru, uderzając mną o podłogę. Moja głowa z hukiem obija się o kafelki. Jestem pewna, nie dam rady wstać.
- Odpowiedz, suko. - krzyczy Chanel. Ale ja jestem na pół zamroczona. Niewiele rzeczy do mnie dociera. Więc gdy obie zrzucają moje ciało z 24 schodów, nie czuję nic. Uderzam o marmurowe schody, ale nie czuję bólu. Słyszę tylko ich przeklęty śmiech, a po chwili krzyk Justina. Chociaż nie mam pewności, co do tego, czy to on. Znowu zalewam się krwią. Nie wiem, skąd teraz się bierze, ale spływa mi na powieki. Próbuję walczyć sama ze sobą, aby ich nie zamknąć, ale nic z tego. Na sam koniec uderzam o piękną, wyłożoną małymi kafelkami ścianę. Ktoś wciąga mnie delikatnie na swoje kolana i kołysze moim ciałem, prosząc, abym nie odpływała. Ale ja nie dam rady. Po prostu odpadam.

***
I tyle w tym temacie. Prawdopodobnie nie napiszę drugiej części, bo i tak nikt tego nie czyta. Pa. :(

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział dwunasty + trzynasty.

Natychmiastowo odwiązuję przepaskę i rzucam ją na ziemię. Justin trzyma w dłoniach pałeczki, a w nich coś dziwnego. Krzywię się odruchowo, lecz zaraz ponownie skupiam swój wzrok na nim.
- Co się stało? - patrzy na mnie i wyciera dłonie w kawałek papieru. Uśmiecham się do niego czule i kładę swoją dłoń na jego.
- Kocham cię, Justin. - wyznaję cicho. On szybko wciąga mnie na swoje kolana i mocno całuje. Co to ma znaczyć?
- Wiem, aniołku. - mężczyzna przechyla moje ciało i głaszcze mnie po policzku. Patrzę na niego ze zdziwieniem. - Powiedziałaś mi o tym, po urodzinach Jamie. Dlatego wróciłem z delegacji. Ale nie chciałem naciskać, żebyś mi to znowu powiedziała.
- Chciałam powiedzieć ci o tym wcześniej, ale bałam się, że mogę cię przestraszyć.
- Chcę powiedzieć ci to samo, ale wtedy uczynię siebie kompletnie słabym. I jeśli odejdziesz, nie będę w stanie dłużej żyć. - szepcze, a mnie ściska serce. Kładę dłonie na jego koszulce i patrzę mu w oczy.
- Nigdy od ciebie nie odejdę. - powoli akcentuję każde słowo. Chcę, żeby to zrozumiał i zaakceptował. Albo po prostu pragnę usłyszeć od niego, że też mnie kocha.
- W takim razie, ja też cię kocham, skarbie. - mówi, uśmiechając się leniwie. Jestem w tej chwili najszczęśliwsza na świecie. Mój bóg mnie kocha. Mój słodki mężczyzna naprawdę mnie kocha. - Jestem w tobie szaleńczo zakochany, Natalie.
- Tak się cieszę. - mruczę w jego szyję, a on się śmieje. Wiem, że też jest radosny.

*

Od dwóch godzin, siedzimy z Justinem na plaży. Ludzie kręcą się ciągle, a my siedzimy w tym samym miejscu. Justin jest za mną i mocno mnie przytula. Delikatnie opieram się o jego klatkę piersiową. Nic nie może zepsuć nam tego dnia. 
- Powiedz to jeszcze raz. Chcę to usłyszeć. - mówi, po raz milionowy, odkąd tu dotarliśmy. Ciągle muszę mu powtarzać, jak bardzo go kocham, ale wiem, że sprawia mu to przyjemność. Więc mnie też.
- Kocham cię, Justin. - oznajmiam, a on lekko ściska moje dłonie i całuje mnie w szyję. Jest już dosyć późno, więc temperatura się trochę niższa.
- Nie jest ci zimno, aniele? - pyta, a ja potrząsam głową. Tak naprawdę jest mi chłodno i chciałabym wrócić do willi. Ale nie chcę psuć nastroju. Nie chcę, żeby ten dzień się kończył. Mój Justin mnie kocha i tylko to się liczy. Będę go kochać do końca swoich dni. I wiem, że on też będzie mnie kochał w nieskończoność. - Wracamy.
Nim zdążyłam się obejrzeć, Justin niesie mnie na rękach na do domu. Obchodzi się ze mną tak, jakbym była jego najcenniejszym skarbem. 
- Zamieszkasz ze mną? - ponownie zadaje mi to pytanie, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Ostatnio się zgodziłam. A teraz? Czy to dobry pomysł? 
- Nie wiem, Justin. To trochę za szybko.
- Proszę, zgódź się. Będę miał pewność, że nigdzie mi nie uciekniesz. - w jego oczach widzę troskę, ale także niepokój. On naprawdę się boi, że mogę od niego odejść. Czy w takim razie jest coś, co jeszcze przede mną ukrywa? Nie zastanawiam się nad tym. 
- Dobrze. Zapamiętaj sobie, że nie ma na świecie takiej rzeczy, która byłaby w stanie odciągnąć mnie od ciebie. Będziemy razem zawsze, rozumiesz?
Nie wiem, dlaczego on myśli, że mogę odejść. Może boi się, że przestraszą mnie jeszcze nowsze ciekawostki o jego mrocznym życiu? A może ma o sobie złe zdanie i obawia się tego, że gdy pojawi się ktoś lepszy, ja ucieknę? Nigdy by do tego nie doszło. Dostałam od Boga taki niesamowity dar i nie zamierzam oddać go komuś innemu. Justin pozostanie mój na wieczność.
- Chcę o tym pamiętać, ale ciągle się niepokoję, że uciekniesz. Nie mogę tego zaakceptować, kochanie.
Gdy dotarliśmy do willi, Josh musiał wrócić do swojej pracy. Było mi go bardzo szkoda. Justin mógł zabrać całą bandę swoich ochroniarzy, aby mogli się zmieniać. Justin otwiera przede mną drzwi, lecz zatrzymuję się przy ochroniarzu.
- Josh, może zechcesz wejść do środka i napić się z nami kawy? - pytam. Szatyn mi nie przerywa, ale bacznie nas obserwuje. Czuję to. Widzę, jak Josh tężeje. Wiem, że chce się zgodzić, ale boi się Biebera.
- Nie mogę. Muszę wypełniać swoje obowiązki.
- Chodź, nie daj się prosić. - mówię wesoło, ujmując go pod ramię. Josh nerwowo zerka na Justina. Josh jest pracownikiem Justina od wielu lat. Musi mu naprawdę sporo płacić, skoro Josh jest taki perfekcyjny. Justin uśmiecha się przyjaźnie i gestem dłoni pokazuje, że ma wejść do środka. Starszy mężczyzna prawdopodobnie odetchnął z ulgą i ruszył tuż za mną. Gdy pijemy kawę we trójkę, atmosfera staje się jeszcze luźniejsza. Josh od czasu do czasu rzuca jakimś wspomnieniem na temat głupiego zachowania Justina i wszyscy się z tego śmiejemy. To był dobry wybór. Musimy zapraszać go częściej. 
- Dziękuję za kawę. Była pyszna. A teraz wracam do pracy.
- Josh, weź jutro wolny dzień. - woła za nim Justin. 
- Masz na niego dobry wpływ, dziewczyno. - odpowiada uradowany Josh i niemalże tanecznym krokiem wychodzi z domu. Spoglądam na Justina, który obserwuje mnie z miłością. 
- Polubił cię. Znam go od wielu lat, kiedyś pracował dla mojego ojca. Pomagał mi, gdy brałem. Jest, jak rodzina. Nie rozumiem, dlaczego się mnie tak boi. - szatyn wzdycha cicho i wzrusza ramionami. Zbieram kubki, opłukuję je z fusów i chowam do zmywarki. Justin opiera mnie o blat kuchenny. - Zmęczona?
- Odrobinę. To był wspaniały dzień. - zarzucam ramiona na jego szyję. - Nie chcę, żeby się kończył.
- Powiedz to. - prosi z uśmiechem. Jakżebym mogła mu odmówić?
- Kocham cię, Justinie Bieberze. - unoszę się na palcach i muskam jego gorące usta. 

*

Sobota zleciała nam równie szybko, jak piątkowe popołudnie. Nie robiliśmy nic szczególnego, siedzieliśmy na plaży, trochę zwiedzaliśmy. W niedzielę obudziłam się około godziny 10. Justin przypatrywał mi się uważnie i leciutko bawił się moimi włosami. Uśmiechnęłam się, a on musnął delikatnie moje wargi.
- Dzień dobry, moja piękna. - mruknął, patrząc mi prosto w oczy. Palcami pieszczę skórę na jego policzku. Wydaje się być zadowolony. - Głodna?
- Tylko troszkę. - mówię, przylegając do niego całym swoim ciałem. Justin śmieje się cicho.
- Mam na ciebie ogromną ochotę. Później śniadanie. - szepce, przewracając mnie na plecy. Szatyn wygodnie układa się między moimi nogami i powoli ociera swoim kroczem o moje. Nagle gwałtownie wpija się w moje usta, językiem penetrując wnętrze mojej buzi. Oplatam swoim językiem jego język i ssę go mocno. Justin warczy prosto w moje wargi. Jego dłonie wędrują do moich nagich piersi. Więc teraz wiem, dlaczego wczoraj wieczorem kazał spać mi nago. Jak najszybciej chciał się do mnie dobrać. Śmieję się w myślach, rozkoszując się jego dotykiem. Wszystkie moje myśli rozwiewa palące pożądanie do tego mężczyzny. Wiję się pod nim. Gdy obejmuje ustami mój sutek, omal nie mdleję z rozkoszy. Jest mi teraz tak dobrze. Drugą dłoń zsuwa po moim brzuchu, pomiędzy uda.
- Jesteś taka mokra. - mruczy, rozprowadzając śliską maź po mojej kobiecości. Kciukiem muska łechtaczkę, a ja zaczynam cicho jęczeć. - Tylko dla mnie?
- Tylko... dla... ciebie. - udaje mi się wydusić. Wypycham biodra mu naprzeciw. Moja łechtaczka mocno pulsuje, pragnąc jego dotyku. Jednak on przerywa. Opiera dłonie po obu stronach mojej głowy i ustawia swój członek przy samym wejściu do mojej pochwy. To prawdziwe tortury.
- Czego chcesz, Natalie? - pyta, jakby nie wiedział. Dlaczego w tej chwili musi się tak głupio zachowywać?
- Ciebie w sobie. - delikatnie wsuwa główkę penisa we mnie. Rozciągam się dla niego.
- Dobra odpowiedź. - całuje mnie w usta. - Czyja jesteś?
- Twoja, tylko twoja. Na zawsze. - jęczę, próbując nabić się mocniej na niego, ale skutecznie unieruchamia moje ciało. Mam ochotę na niego wrzeszczeć. Wsuwa się we mnie nieco bardziej. - O Boże.
- Teraz powiedz to, co chcę usłyszeć.
- Kocham cię, Justin. Szaleńczo cię kocham. - piszczę, a na jego ustach rozciąga się seksowny uśmieszek. Wsuwa się we mnie niemalże do samego końca. Po kilku ruchach doprowadza nas na sam szczyt. Po wszystkim bierzemy krótki prysznic, podczas którego Justin myje mi włosy. Gdy wyciera dokładnie moje ciało, chcę zdać mu pytanie. Nie pięć, tylko jedno.
- Justin, dziś mam tylko jedno pytanie. - szatyn podnosi głowę, patrzy na mnie, a później sięga krem nawilżający z szafki, która jest za mną.
- Posmaruję cię, usiądź. - wskazuje brzeg wanny, więc siadam. Kiedy zaczyna mnie smarować, mówi. - Pytaj.
- Chciałabym wiedzieć, co czujesz, gdy mnie widzisz. - to raczej nie pytanie, a stwierdzenie. Jednak on i tak odpowiada. Zastanawia się przez chwilę, wmasowując krem w moją skórę.
- Czuję się kompletnie ogłupiały. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak ogromne jest moje uczucie do ciebie. Gdy cię widzę, czuję się najszczęśliwszy na świecie, wszystkie problemy znikają. Myślę o tym, jaka jesteś piękna i jakim ja jestem szczęściarzem, że cię mam. Jesteś najcudowniejszą kobietą na ziemi, Nat. Nie potrafię nawet dobrze opisać tego, co czuję, gdy cię widzę. Po prostu, nie mogę oddychać ze szczęścia.
Doskonale go rozumiem, bo ja czuję to samo, gdy widzę jego. Chwilę później Justin kończy mnie smarować. Robię to samo z jego ciałem, obserwując nas w lustrze. Dobrze ze sobą wyglądamy. Gdy pędzę do swojej torby, aby się ubrać, Justin staje przede mną z małą torebeczką. Wręcza mi je, a ja spoglądam na niego.
- Włóż to. - delikatnie wyciągam kawałek materiału z opakowania. Jest to śliczna kobaltowa sukienka na grubych ramiączkach. Ma po środku kokardkę, a jej dół jest rozkloszowany subtelnie. Ma bardzo delikatny materiał. Musiała być droga. - Gdy ją zobaczyłem ostatnio na zakupach, od razu pomyślałem o tobie. Podoba ci się?
- Jest przepiękna, dziękuję. - mruczę, składając pocałunek na jego ustach. Już wiem, że po powrocie do Nowego Jorku, muszę przygotować dla niego jakąś niespodziankę. Jeszcze nie mam pomysłu, ale z czasem się to zmieni. Ubieramy się wspólnie. Gdy ja naciągam na siebie koronkową bieliznę, Justin ma już na sobie bokserki i spodnie od garnituru. Wracamy do Nowego Jorku, więc musimy wyglądać perfekcyjnie. Co rusz, mój mężczyzna jest w jakiejś gazecie. A ja nie chcę źle przy nim wyglądać.

TRZYNASTY.

Gdy jesteśmy z Justinem w jego/naszym domu, żałuję, że musieliśmy wracać. Nowy Jork w żadnym stopniu nie przypomina Meksyku. Justin musi wracać do pracy, a ja pozostaję sama sobie. Postanawiam zadzwonić do Jamie i zapytać, co u niej. Może będzie miała ochotę spotkać się i trochę porozmawiać. Dawno się nie widziałyśmy, a ja bardzo za nią tęsknię. Wyciągam swój telefon z torebki i wybieram numer James. Odbiera po dwóch sygnałach. Jest bardzo rozentuzjazmowana.
- Ty frajerko, dlaczego nie powiedziałaś mi, że lecisz z bogatym dupkiem do Meksyku? - wrzeszczy na dzień dobry, a ja wesoło chichoczę. Idę do sypialni na górze, słuchając wyzwisk od Jamie. - Ale lepiej opowiadaj, jak było.
- Fantastycznie. Naprawdę, to był najlepszy weekend w moim życiu. Nigdy nie czułam się tak dobrze, jak w ostatnich dniach. - oznajmiam, myślami wracając do Meksyku i Justina. - Masz ochotę wyskoczyć dziś na drinka? Zrobimy sobie babski wieczór.
- Chodźmy zaszaleć na jakąś imprezę. Zaproś Lou, jest jak kobieta. - mówi Jamie i śmieje się wesoło. Wtóruję jej. Palcami przeczesuję włosy, w myślach dziękując Justinowi, że kazał ubrać mi się w tą sukienkę. Mam za sobą wszelkie przygotowania do imprezy.
- W Tropezie, o 19. Wynajmij nam lożę. - oznajmiam na pożegnanie i się rozłączam. Piszę szybkiego smsa do Lou i idę do Justina, aby poinformować go o swoich planach. Pije już drugi kubek kawy i odpisuje na mejle. To musi być nużące zadanie. Delikatnie wciskam mu się na kolana i obejmuję go za szyję. Opiera się o swoje obrotowe krzesło i patrzy mi w oczy. - Wychodzę wieczorem.
- Dokąd? - pyta, muskając kciukiem moją dolną wargę.
- Jamie chce iść do klubu.
- Obiecujesz, że nie przesadzisz z alkoholem? - zadaje kolejne pytanie. Jest zdecydowanie zbyt nadopiekuńczy.
- Tak, wypiję tylko jednego drinka. - mruczę, opierając policzek o jego policzek. - Będę grzeczna.
- O której się umówiłyście?
- Za piętnaście minut muszę być pod klubem. - oznajmiam, wyciskając na jego ustach pocałunek. Szybko wstaję z jego kolan, nim zdąży się rozmyślić.
- Zadzwoń, gdy będziesz wracała, przyjadę po ciebie. Poinformuję Josha, żeby cię odwiózł. - mówi, patrząc mi w oczy. Jestem już przy drzwiach, więc wychodzę.
- Dobrze, kocham cię. - wołam i biegnę na górę, do sypialni. Słyszę jeszcze, jak Justin mówi, że on też mnie kocha. Uśmiecham się subtelnie, wrzucając do torebki błyszczyk, telefon i klucze. Gdy schodzę na parking, Josh już na mnie czeka. Jedzie powoli, nucąc cicho jakąś nieznaną mi piosenkę.
- Jak się dziś miewasz? - pyta, spoglądając na mnie. Bardzo lubię tego mężczyznę.
- Bardzo dobrze, a ty, Josh? - starszy pan uśmiecha się do mnie ciepło i klepie mnie po dłoni.
- Fantastycznie. Od jutra mam tydzień wolnego, będę mógł spotkać się ze swoją rodziną. Bardzo się za nimi stęskniłem.
- Masz dzieci? - Josh tylko kiwa głową. Nie wiem, czy chce urwać ten temat, czy po prostu tak jest mu łatwiej, więc zwinnie przechodzę na następny. - Podobno długo znasz Justina.
- Och, tak. Bardzo długo. Pamiętam go, jak jeszcze był małym dzieckiem. To dobry człowiek, ale strasznie zagubiony. Nie wiem, czy mogę o tym mówić, ale ta Chanel jeszcze bardziej go zniszczyła. Przy tobie odżył.  Aż miło na was patrzeć, dzieci.
- Tak, to prawda, wiele przeszedł. Chciałabym, aby był szczęśliwy. - mruczę i dopiero teraz spostrzegam, że jesteśmy pod klubem, a Jamie i Lou już na mnie czekają. Są z nimi również dwie nasze dawne przyjaciółki. Nie wiem, jak Jamie się z nimi skontaktowała, ale bardzo się cieszę. Szybko żegnam się z Joshem i wysiadam, machając mu na pożegnanie. Podchodzę do grupy przyjaciół i z każdym witam się całusem w policzek.
- No proszę, jaka opalona. Myślałam, że wyglądasz, jak czekolada po Tajlandii, ale się myliłam. - woła Jamie, zwracając uwagę wszystkich wokół. Śmieję się cicho, starając się ją uciszyć. Całą piątką pakujemy się do klubu. To klub Justina i wiem, że będzie mnie na pewno kontrolował. Ale nic nie mogę poradzić na to, że jest to moje ulubione miejsce w całym Nowym Jorku. Na dobry początek kupujemy drinki i zajmujemy nasz stolik. Wieczór zaczyna się bardzo dobrze. Gdy DJ zaczyna wygrywać dźwięki Rock Your Body JT, wkraczamy na parkiet. Kręcę biodrami, co chwilę przyciągając uwagę jakiegoś mężczyzny. Idąc do toalety, spotykam Samantę. Mój dobry nastrój automatycznie pryska. Uśmiecha się słodko, mocno wypinając swój napompowany biust. Jest ode mnie o wiele wyższa i ładniejsza. Nie dziwię się, że Justin jej uległ. Ostatnim razem widziałam ją w biurze szatyna i nie było to miłe spotkanie.
- Widziałam, ilu facetów się przy tobie kręci, więc zadzwoniłam do Justina. - pomachała mi swoim telefonem przed twarzą. - Jest wściekły i zaraz tu będzie.
- Ty podła suko. - wrzeszczę. Unoszę pięść, aby uderzyć ją w ten jej wypielęgnowany ryj, ale ktoś mnie odciąga. I wiem, że to Justin. Poznaję go po zapachu. Trzyma mnie mocno przy swojej klatce piersiowej i ciężko oddycha. Wiem, że jest zły. Może nie tyle na mnie, ale na to, że tu przyszłam. Odwracam się powoli do niego, a on zabiera mnie do swojego gabinetu, w którym byliśmy na początku naszej znajomości. Justin zapala światło i siada ze mną na kolanach, na fotelu. - Jesteś zły?
- Jestem zły, ale na siebie, a nie na ciebie. Powinienem albo przyjechać tu z tobą, albo zatrzymać cię w domu. Jesteś moja, Natalie. Tylko moja.
- Wiem. - szepczę, wtulając się w jego ciało.
- Powiedz to. - prosi delikatnie, głaszcząc moje plecy.
- Kocham cię.
- Kurwa. - z jego ust wyrywa się chrapliwe przekleństwo. Przewracam teatralnie oczyma. - Chcę, żeby każdy frajer wiedział, że jesteś moja.
Po kilku dłuższych minutach, wychodzimy z gabinetu. Justin w garniturze, kompletnie tu nie pasuje. Zamierzam, jak najszybciej znaleźć James i iść stąd. Szatyn lekko się spina na widok Lou, ale wie, że to gej. On chyba już tak ma, że jest zazdrosny o każdego faceta. Jednak to chyba ja powinnam być zazdrosna, bo Lou podoba się Justin. Śmieję się cicho, czego mój chłopak na szczęście nie zauważa. Mógłby pomyśleć, że jestem nienormalna. Bieber pociąga barkiem jakiegoś faceta, a ten zaczyna skakać do niego z łapami. Okazuje się, że to Marcus. Odgraża się za to, że Justin rzucił nim przez pół siłowni i nawet nie przeprosił.
- Spierdalaj, zanim zrobię to na oczach tych wszystkich ludzi. - warczy Justin, a Marcus potulnie się wycofuje. W duchu dziękuję Bogu, że nie doszło między tą dwójką do bójki. Justin tym razem by nie odpuścił, a nie chcę, żeby miał przeze mnie kłopoty. Delikatnie kładę dłonie na ramionach Jamie i staję na palcach, aby powiedzieć jej na ucho, że wracam do domu.
- On jest zabójczo przystojny. - jęczy. Wiem, że gdyby nie to, że Justin jest mój, już dawno zarzuciłaby sidła. Cała Jamie.
- Doceń Jake'a. - patrzę na nią znacząco, a gdy kiwa głową, całują ją i Lou w policzek, ponieważ dwie koleżanki gdzieś się zapodziały. Justin chwyta moją dłoń i trzyma mnie z tyłu, a sam przepycha się przez tłum. Kilka kobiet wiesza się na nim, a ja niemalże szaleję z zazdrości. Kiedy wypadamy przez otwarte drzwi na świeże powietrze, okazuje się, że jest już bardzo zimno. Szatyn zarzuca mi na ramiona swoją marynarkę, czego od razu żałuję, bo wygląda jeszcze seksowniej i teraz już każda kobieta zżera go wzrokiem. Staram się go pokryć swoim małym ciałem, co tylko powoduje wybuch śmiechu u mojego mężczyzny. Justin odwraca się, przyciska swoje ciało do mojego i spektakularnie całuje. To był zdecydowanie najbardziej zaskakujący pocałunek w całym moim życiu. Gdy stawia mnie ponownie na nogach, inne panie nie wiedzą, gdzie podziać swój wzrok.
- Załatwione? - pyta, na co odpowiadam skinięciem. Teraz wiem, jak on się czuje, gdy patrzą na mnie inni. Otwiera mnie drzwi od swojego auta, które szczerze mówiąc, widzę po raz pierwszy. Jest to chyba czerwony bugatti veyron, ale nie mam pewności. Samochód ma bardzo niskie podwozie, więc obawiam się wszelkich dziur, które sprawią, że uderzę głową o sufit. Chociaż nie wypiłam zbyt wiele, to i tak czuję się pijana. Sama nie wiem dlaczego. Może po prostu jestem zmęczona. W momencie, w którym Justin pędzi do domu, uświadamiam sobie, że od dłuższego czasu giną mi tabletki. Wykupuję nowe opakowanie, ale ich nie ma. Na dodatek spóźnia mi się okres. Chcę zapytać o to Justina, ale nie mam siły nawet uchylić ust. Zasypiam.

***
Przypominam, że pojawił się nowy rozdział na http://boyfriend-justinbieber.blogspot.com/